Na samym początku targały mną potężne głody. Terapie (a czasem potrzeba ich kilku aż się załapie) to nic przyjemnego. To rozgrzebywanie i naprawianie swojego ja zniekształconego przez mechanizmy uzależnienia i jego objawy. Pojawiają się poczucie głębokiej pustki i braku czegoś. Pojawia się ogromna tęsknota za tymi wszystkimi proszkami, tabletami i ziołem. Pojawiają się głody wielkie, jak biegun północny. Jednak tak, jak i on z biegiem czasu zmniejszają się one. Pasje powoli wracają i da się zauważyć że świat to nie tylko narkotyki. A wiele, wiele innych prawdziwych wartości. Rozbite i pokiereszowane ja się buduje na nowo. Organizm się regeneruje i nie ważysz już 48 kg.
Wejść w prochy jest bardzo łatwo. Wyjść z nich bardzo trudno. Nie będę tutaj wymieniał ludzi, którym się to nie udało i ludzi którym się to udało. Czy raczej udaje? Tak. Wszak trzeźwienie jest to proces, który trwa już do końca życia. Nie ma powrotu do kontrolowanego ćpania. Nie wbijaj sobie więc do głowy, że w sposób kontrolowany będziesz w stanie znowu wciągać tylko jedną kreskę tygodniowo bo to zwyczajnie niemożliwe. To tak nie działa. Głody z biegiem dni, tygodni, miesięcy i lat stają się coraz rzadsze i coraz słabsze. Do końca życie jednak trzeba pozostać w czujności. Trzeźwienie tym się różni od zwykłej abstynencji, że jest obudowane swoistym stylem życia. Styl życia ów winien być opatrzony szeregiem rozmaitych wartości i aktywności. Głód narkotykowy posiada tę cechę, że niezaspokojony po pewnym czasie samoistnie mija. Można jednak i jemu przeciwdziałać. Sport mi bardzo pomaga. Gdybyś obiektywnie zerknął na moją sylwetkę w życiu byś nie pomyślał, że przez kilkanaście lat brałem narkotyki. Unikanie baletów i oczyszczenie telefonu z kontaktów kojarzonych z ćpaniem to pierwsze priorytety. Dobrze jest unikać miejsc, które kojarzą się z ćpaniem a nawet zmienić miejsce zamieszkania. Gówniana fatamorgana, jaką są narkotyki pozostała jednak we mnie na zasadzie “przyjemnych” wspomnień w które nie należy wchodzić. Zamiast tego przypominać się winno wszystkie te straty, które ta fatamorgana powoduje. A jest ich bardzo wiele m.in: zdrowie, rodzina i relacje (oprócz tej z dilerem, a która to relacją tak naprawdę nie jest tylko zwykłą chorą zależnością) oraz wszelkie ambicje.
Z biegiem czasu wszystko się prostuje i odwraca a człowiek zaczyna z powrotem dostrzegać naturalny koloryt świata. Zaczyna się ponownie cieszyć życiem. Problemy spowodowane przez narkotyki nie znikają jednak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Trzeba się sporo napracować (sporo napocić) by naprawić konsekwencje dawnego destrukcyjnego i nałogowego stylu życia. Pewnych rzeczy nie da się niestety naprawić (jak zniszczyłeś serce i wątrobę lub wpadłeś w schizofrenię to już raczej tak zostanie) a zaufanie jest bardzo trudne do odbudowania. Jednak z trzeźwości wynikają same plusy. Właściwie minusów nie dostrzegam. W trzeźwieniu najważniejsza jest chyba decyzja, że “nie chcę tego już brać” ale uzależnienie to także choroba woli. Z jednej strony bardzo pragniesz normalności (spokoju ducha, relacji, miłości) a z drugiej targają Tobą potężne i niemal wszechogarniające głody. Przynajmniej na początku trzeźwej drogi.
Na koniec tego osobistego tekstu pozwolę sobie użyć pewnej parafrazy ze starej i myślę trochę przez nas odłożonej na półkę księgi, jaką jest Biblia. Paweł z Tarsu (nazywany trzynastym apostołem) napisał niegdyś na jej kartach, że: “Wszystko mi wolno ale nie wszystko jest pożyteczne, wszystko mi wolno ale ja nie dam się niczemu zniewolić.” W tej samej starej księdze jeszcze czytałem niedawno, że “moc w słabości się doskonali”, co może oznaczać również, że (chyba?) trzeba upaść na samo dno, aby się podnieść z upadku. Wznieść się potem na swoją wyżynę i ten ciężki nałóg zwyciężyć. Co nie jest zadaniem prostym ale trudnym. Jest zadaniem jednak możliwym i w pełni wykonalnym. Po latach człowiek ocenia gdzie był a gdzie jest teraz…
Janusz Zawada
Dodaj komentarz